Migawki #8: Pianoforte

Pianoforte to film sprzed roku. Dość stary, ale jeśli jeszcze nie obejrzeliście, warto na niego zwrócić uwagę. Właśnie trafił na platformy streamingowe.

To dokument, na który składają się portrety kilkorga uczestników ostatniego Konkursu Chopinowskiego. Niby nic ciekawego ‒ wiadomo, kto wówczas wygrał i nie jest także sekretem, jak wyglądają podobne imprezy od kulis; widzimy pokoje hotelowe, armię dziennikarzy, asystentów gotowych podać ci szklankę wody, umówić wywiad albo zaprowadzić do biura, w którym możesz złożyć rezygnację z dalszych występów. Oglądamy strefy odpoczynku. Sale do ćwiczeń.

Tym razem skupiamy się jednak nie tyle na samym konkursie, ile na grupie młodych ludzi, którzy trenowali od lat ‒ czasem od dziecka ‒ właśnie po to, żeby zagrać przed warszawskim jury. Ranga polskiego konkursu i jego formuła nie są tu problematyzowane. Od pierwszej sekundy wiadomo, że zwycięstwo w Warszawie to pianistyczny Święty Graal, koniec i kropka. Nie ulega też wątpliwości, że jest bardzo trudne.

A przecież autorzy reportażu dołożyli starań, żeby uświadomić nam, jak banalna jest codzienność tych, którzy przyjechali. W jej centrum znajduje się zwykle fortepian, który zajmuje cały pokój niewielkiego mieszkania. Są tam też obite korkiem sale do ćwiczeń, ciągłe podróże i wiecznie niezadowoleni mistrzowie. Rozbrzmiewa tam Chopin, który przeszkadza rodzicom w przygotowaniu kolacji, więc, kiedy bliscy słyszą mazurki, zaczynają zrzędzić. Bywają tam również siłownie albo sale do jogi ‒ jakieś miejsca, w których można rozluźnić zbyt spięte mięśnie. Pojawiają się wreszcie osiedlowe krawcowe, szyjące suknie na konkurs. Ogólnie rzecz biorąc, kandydaci wiodą życie niezbyt glamour, ale bardzo pracowite. To jednak stamtąd ‒ z blokowisk i przedmieść ‒ pochodzą ci, którzy trafiają na wielką scenę.

Dostrzegamy artystyczną doskonałość tych pianistów ‒ to jakby żołnierze wojsk specjalnych, elita, najlepsi z najlepszych. „Posłuchajcie sami, oni się w ogóle nie mylą”, wzdycha jeden z uczestników, podsłuchując innych. Każdy chce wygrać, ponieważ, żeby zaistnieć w ich elitarnym zawodzie, trzeba mieć nazwisko, a Konkurs Chopinowski jest właśnie tym, na którym można je sobie wyrobić. Muzycy przyjeżdżają więc na artystyczną olimpiadę, aby ją wygrać. Dla niektórych to trauma porównywalna do apokalipsy zombie (mówią o tym otwarcie). Inni, jak młodziutka, ale doświadczona Eva Gevorgyan, przygotowana przez utytułowaną rosyjską profesorkę, nie przyjmują do wiadomości, że mogą odjechać z niczym. Całe szczęście ta sama tresura, która pozwala im wzbić się na wyżyny techniki, zna także metody oswajania porażki. Jeszcze inni, jak licealista Hao Rao, zachowują się, jakby trafili do ogrodu cudów ‒ on akurat spełnia sen swojej nauczycielki, której dwadzieścia lat wcześniej zabrakło samozaparcia, żeby tu wystąpić. Serdeczna i opiekuńcza Vivian Li jest wychowawczynią zupełnie innego rodzaju niż Natalia Trull, czyli mistrzyni Evy; mamy wrażenie, że Hao Rao zaszedł tak wysoko właśnie dlatego, że miał odpowiednie wsparcie.

Przy okazji: co to za wspaniała analiza relacji między pedagogiem a uczniem. Ponieważ można mieć przy sobie kogoś takiego jak Li ‒ osobę, która będzie ci ścierała pozostałości lodów z policzka i pozwalała przysypiać nad klawiaturą ‒ ale można także trafić na przedstawicielkę starej, radzieckiej musztry, bo chyba tak należy interpretować odruchy toksycznej Trull. Ha, bez wątpienia sukcesy Evy to zasługa także jej nauczycielki, ale ma się wrażenie, że podobne efekty można byłoby osiągnąć mniej nieprzyjemnymi metodami. Trull jest bowiem teatralna i egotyczna ‒ krytykuje zarówno artykulację, jak i prezencję Evy, pozwala sobie przepraszać dyrygenta za to, że jej wychowanka na próbie zagrała niewystarczająco dobrze, komentuje publicznie jej pomyłki, skarży się głośno osobom trzecim (w obecności Evy, rzecz jasna), że Eva gra zbyt płasko. Kamera rejestruje, jak krytykowana w ten sposób, koszmarnie zmęczona dziewczyna dostaje szczękościsku i zapada się w sobie. Mimo wszystko widać także jej psychiczną odporność – bo przecież ostatecznie znosi to, wychodzi na scenę i gra bezbłędnie (choć, z tego, co pamiętam, rzeczywiście dość płasko – jak jednak miałoby to zmienić nietaktowne zachowanie nauczycielki?).

Inni bohaterzy filmu ‒ zaprzyjaźnieni ze sobą Alexander Gadjiev i Leonora Armellini ‒ są już dojrzałymi artystami. Znają koszt podobnych rywalizacji. Leonora żartuje, krygując się trochę na siłę, że nagrodę główną powinno się przeznaczyć na późniejszą terapię. W jednej ze scen omdlewa z emocji, w innej narzeka, że ma całkowicie zniszczone palce. Alexander jest melancholijny. Powątpiewa, czy w muzyce w ogóle da się rywalizować. Mimo to zdobywa drugą nagrodę, przegrywając tylko z Brucem Liu.

Zwycięzca w tym filmie nie występuje. Liu pojawia się jako bohater korytarzowych plotek, w których wytyka mu się błędy, a osobiście na samym końcu, kiedy, lekko uśmiechnięty i ewidentnie nieco autystyczny, idzie po swoje trofeum. Jego nieobecność wcale nie jest wadą filmu ‒ przeciwnie. Większość z nas w życiu przegrywa, łatwiej jest zatem utożsamić się z bohaterem, który skończył jako „zaledwie” drugi, piąty, albo „zaledwie” finalista. Mówi o tym zresztą reżyser filmu, Jakub Piątek, zastrzegając, że kompletnie nie zna się na muzyce. Twórcy dokumentu i tak świetnie „obstawili” – większość z ich bohaterów dotrwała do końca rywalizacji.

Ostatnie minuty filmu to oczywiście finał konkursu, podczas którego pianiści występują z orkiestrą. Oko kamery wyłapuje na widowni płaczących ludzi. Całkiem licznych ‒ Chopina gra się tu na najwyższym światowym poziomie, więc łzy płyną obficie. To nawet dowcipny przekaz, skierowany chyba na zagranicę: sami państwo rozumiecie, w Polsce po prostu tak mamy, Chopin to my, reagujemy na niego łkaniem, zapraszamy do nas, poczujecie ten vibe. Także ja zresztą, kibicując pianistom i poruszona świetnie zmontowanym Koncertem e‒moll, granym symultanicznie przez kilku wykonawców, płakałam już wtedy jak bóbr.

Mówiąc krótko: emocje gwarantowane. Oglądajcie, bo warto. Film jest dostępny na HBO.

Pianoforte, reż. Jakub Piątek. Zdjęcia: Filip Drożdż. Montaż: Urszula Piątek-Klimek. Dźwięk: Anna Rok, Michał Fojcik i Joanna Popowicz. Premiera: 20.01.2023.

2 myśli na temat “Migawki #8: Pianoforte

  1. Z Hao Rao i profesor Li poznałem się na kilka miesięcy przed rozpoczęciem Konkursu Chopinowskiego i muszę przyznać, że to dopiero podczas oglądania Pianoforte poczułem, że „naprawdę” ich poznałem. Ujęcia z mieszkania Hao czy retrospekcje profesor Li, nadają temu dokumentowi bardzo osobiste, wręcz intymne zabarwienie. Nigdy nie miałem odwagi zadać profesor Li pytania o powody, dla których nie wzięła nigdy udziału w Konkursie (strach przed obustronną niezręcznością, szczególnie groźną w Państwie Środka), dlatego cieszę się, że Pianoforte mnie w tym wyręczyło.

    Co do samego zwycięzcy i migawek z jego udziałem: nie znam go osobiście, ale wyczuwam u niego coś innego od „autystyczności” – cechuje go raczej swego rodzaju „zasłużone” poczucie wyższości, połączone z azjatycką powściągliwością oraz westernową małomównością najszybszego strzelca na Dzikim Zachodzie 🙂

    PS: nie zapłakać przy końcowym koncercie e-moll byłoby grzechem

    Polubione przez 1 osoba

Dodaj komentarz